Jeśli dobrze pamiętam, już kiedyś pisałam tu na blogu o tych drożdżowo-cynamonowych bułeczkach, ale były to czasy kiedy tylko szczułam zdjęciami - co mam i co jem :) , przepisów nie było.
Przepis na ciasto jest bardzo typowy, jak na każde drożdżowe. Bez względu na to czy z owocami czy z innymi dodatkami.
Ale nie korzystam nigdy z żadnego książkowego czy internetowego przepisu, bo wszystkie składniki daję na "mniej więcej" i "na oko", i na potrzeby tego wpisu musiałam sięgnąć do książki kucharskiej żeby podać wam konkretne ilości i proporcje. Ale fakt, że ja dodaję składniki do drożdżowego bardzo intuicyjnie, a ono i tak absolutnie zawsze wychodzi, świadczy tylko o tym, że nie musicie podchodzić do tego z iście aptekarską dokładnością.
Kiedy jako młoda dziewczyna zaczynałam dopiero piec, a uczyłam się tego po prostu z książek kucharskich, bo moi rodzice raczej nie piekli ciast (przynajmniej ja tego nie pamiętam) czytałam, że ciasto drożdżowe jest szalenie trudne, wymagające i pracochłonne, i przyznam, że trochę to ostudziło mój zapał. Brakuje mi sumienności do rzeczy wymagających, zwykle nie podejmuję się takich zadań.
Kiedyś mój tata, przywiózł do nas swoją mamę, żeby napiekła nam jagodzianek, a przy okazji pokazała nam (wnuczkom) jak to się robi. I przyznam, że trwało to niemal cały dzień. Kolo miski z ciastem chodziliśmy na paluszkach, mówiliśmy szeptem, a babcia dotykała ciasta delikatnie i z wielkim namaszczeniem (mi nie wolno było, miałam dopiero 7 lat !).
Babcia robiła to zgodnie ze sztuką, każdy jej ruch był płynny. Ważne było wszystko: temperatura produktów, temperatura otoczenia, to jak długo ciasto rosło, i jak często...
Jagodzianki wyszły delikatne jak puch i cudownie smaczne, a ja utwierdziłam się tylko w przekonaniu, że to jakaś alchemia i że nie każdy tak potrafi.
Wiele czasu minęło nim się odważyłam, i pamiętam, że mimo iż nie od razu ciasto wychodziło idealnie, to jednak wychodziło :)
Przyznaję, że ja pomijam te godziny, na wzrastanie ciasta, głaskane, i czułe słówka. Nie zaciskam kciuków i nie modlę się do niego. Przestrzegam jedynie kilka ważnych zasad:
- nie można drożdży zalać zbyt ciepłym/gorącym mlekiem, lepiej żeby było lekko ciepłe niż gdybyśmy mieli je sparzyć,
- nie stawiajmy miski z ciastem w przeciągu, powinna stać w ciepłym miejscu, najlepiej przykryta szmatką, pokrywką, czy czymkolwiek
- nie uchylajmy piekarnika w trakcie pieczenia
na ciasto:
* 5 dag drożdży
* 1/2 kg maki
* 3 żółtka i 1 całe jajo
* 15-20 dag cukru
* szczypta soli
* esencja waniliowa, wanilia lub cukier waniliowy do smaku (można pominąć)
* 10 dag rozpuszczonego masła ( lub innego tłuszczu)
* 1 szkl. mleka
* garść rodzynek - zawsze przed pieczeniem rodzynki zalewam wrzątkiem na 10 min, żeby zmienić je z suchych na mięciutkie :)
na masę cynamonową:
* cynamon do posypania - według uznania
* ciemny trzcinowy cukier do posypania - ja daję zwykle mniej więcej garsć
* roztopione masło - ok. 5-8dag
 |
Jak drożdżowe, to zawsze z mlekiem ! |
Drożdże kruszę, mieszam w misce ze szklanką mąki, cukrem, mlekiem i jeśli mam dodaję ekstrakt waniliowy albo wanilię. Można też dodać po prostu cukier waniliowy.
Odstawiam pod przykryciem na dosłownie 15 min. Mleko ma być ciepłe - nie gorące.
Dodaję jajka, sól, olej albo roztopione masło, rodzynki i część mąki. Dopóki ciasto jest półpłynne, wygodnie jest mi mieszać wszystko zwykłą trzepaczką.
Kiedy staje się gęste, mieszam je ręką. Ważne jest by nie wkładać całej ręki w środek klejącego ciasta, bo ciężko będzie nam tak z nim pracować. Trzeba podsypywać mąkę w niewielkiej ilości, na brzegach ciasta, i te wolne brzegi, dotykając jakby końcami palców, zawijać do środka. Ten ruch ma też na celu napowietrzanie ciasta.
Powtarzamy tę czynność wielokrotnie, aż masa nabierze formy, no i mąka nam się skończy :)
Ciasto powinno być miękkie i puszyste.
 |
Nie znam się specjalnie na jajkach, ale mam wrażenie, ze od kiedy kupuję jajka od kury zielononóżki, ciasto ma jakby ładniejszy kolor :) Możliwe jest też, oczywiście, że tylko to sobie wmówiłam :) |
Ciasto wewnątrz jest dość kleiste, tylko na zewnątrz lekko oprószamy je mąką by nie przywierało do blatu. Starajmy się nie dosypywać tej mąki zbyt wiele. Dzięki temu drożdżówka będzie miękka i wilgotna. Te sklepowe zwykle, może i są dobrze napowietrzone i puszyste, ale też są suche jak styropian.
Delikatnie, nie uciskając zbyt mocno, staramy się nadać ciastu kształt prostokąta.
Smarujemy je roztopionym masłem( ja smaruję silikonowym pędzelkiem, można polewać z łyżki), posypujemy cukrem trzcinowym (choć oczywiście może być i biały), i posypujemy cynamonem.
Zwijamy ciasto w roladę, nie ściskając zbytnio. Po czym, ostrym nożem kroimy na porcje i układamy na blasze, czy w formie do pieczenia.
Porcja ciasta, którą widzicie na zdjęciu, jest podwójna, więc wasza rolada będzie mniejsza, "chudsza" i ładniejsza, więc i bułeczki będą urocze.
Oczywiście, ja też mogłam podzielić ciasto na pół, zwinąć dwie mniejsze rolady, i przygotować takie piękne, subtelne bułeczki, jak te, które widzicie u mnie na blogu pod datą 22 maja 2013. Ale trzeba wziąć pod uwagę, że wtedy miałam tylko jedno dziecko, i mniej obowiązków, więc czasu po kokardę.
Dziś już rzadko kiedy myślę o tym, żeby jeszcze było ładnie :) Teraz cieszę się, kiedy w ogóle jest :)
Kiedy w końcu wrócę do pracy, pewnie będę miała tylko tyle czasu, żeby oblizać się patrząc na te zdjęcia :(
Tej ceramicznej formy niczym się smaruję. Inne wykładam tylko papierem do pieczenia.
Wbrew wszystkim mądrym książkom, wkładam ciasto do nienagrzanego piekarnika, bo kiedy temperatura wewnątrz rośnie powoli, i ciasto sobie rośnie, a jak zauważyłyście, albo i nie, oprócz 15min na samym początku, nie odstawiałam ciasta do wyrośnięcia ani na chwilę. Więc ja tę chwilę daję mu właśnie w nienagrzanym piekarniku.. Skraca to też standardowy czas pieczenia, a przez to stopień wypieczenia. Bo o ile piekąc chleb, lubię kiedy jest on mocno wypieczony i ma chrupiącą, ciemną skórkę, o tyle ciasto drożdżowe lubię miękkie, bez suchej skórki i przypieczonego spodu.
Wszystkie więc panie domu, takie z prawdziwego zdarzenia, w wieku naszych mam, które gotowanie i pieczenie mają w malutkim paluszku, pewnie powiedzą że zupełnie się na tym nie znam. I mają pewnie sporo racji, jestem samoukiem, i często nie trzymam się standardów, bo gotuję tak żeby mi smakowało, a nie koniecznie tak jak mówi przepis.
Piekę w temp. 170-180'C, ok. 20-25min. Ale też można ocenić to tak, że kiedy ciasto się ładnie przyrumieni, zwykle znaczy, że to już :) Pieczemy na drugim poziomie licząc od dołu.
Można piec te bułeczki oczywiście, w większych odstępach od siebie, żeby były pojedyncze.
Ja jednak bardzo lubię kiedy tworzą jakby jedną całość, bo zachowują wtedy świeżość na dłużej i ciasto nie robi się suche.
Z podwójnej porcji wyszły mi dwie formy ciasta, czyli wystarczyło nam na wieczór, ale na śniadanie już nie :)
A, zapomniałabym. Babcia mówiła też, żeby nigdy nie jeść ciasta drożdżowego na ciepło, że to się może źle skończyć. I miała rację.
To się zawsze źle kończy, bo szybko się kończy. Na ciepło, z mlekiem najlepsze przecież...