Dziś Asia - mama Tymkowego kolegi powiedziała:
- ... Bo ty, to powinnaś prowadzić kulinarnego bloga.
Powiedziałam, że bloga kulinarnego to ja już mam, ale faktycznie nie prowadzę go.
Sam się prowadzi od czasu do czasu.
Rzadko. Można nawet powiedzieć raz na kilka lat :)
( zawsze kiedy piszę słowo "rzadko" ciepło myślę o Kasi Żyłce, która za dawnych czasów wytłumaczyła mi - skończonej dysortografce, że "r z" jest jakby rzadkie w konsystencji, w stosunku do zwięzłego i zwartego "ż", i tak mam to kojarzyć. I rzeczywiście działa. W tym wyrazie już nigdy nie popełniłam błędu.
Tylko w tym...)
Nie o tym miało być.
Mam ochotę zdopingować się i powiedzieć: "Nie przejmuj się, do trzech razy sztuka. Może tym razem się uda, może się nie zniechęcisz". Mam ochotę, ale jeśli mnie pamięć nie myli, trzeci raz już był...
No nic to.
Niczego nieświadoma przecudna Asia zasiała w mojej głowie ziarenko, które całe popołudnie nie dawało mi spokoju i wszystkie moje myśli krążyły tylko w okół tego pomysłu - czy nie spróbować raz jeszcze...
Mam poczucie, że żeby się udało muszę być z wami zupełnie szczera, więc kilka rzeczy muszę powiedzieć na pewno:
1. Nie wszystko i nie zawsze mi się udaje. Bywa że nie, ale na blogu tego przecież nie widać. Na blogu jest tylko to co się udało, co wyszło wyśmienicie, a na dokładkę zostało podkolorowane graficznym programem komputerowym.
2. Nie mam wielkiej wiedzy kulinarnej. Raczej jestem zaściankowa. Wielu znanych i całkiem już popularnych dań czy produktów nie miałam jeszcze w ustach. Pokazuję to co lubię, to co jemy na co dzień albo to co zrobiłam po raz pierwszy i już wiem, że nie ostatni. W porównaniu z moim mężem, który lubi nowe smaki, ja jestem jak inżynier Mamoń, który lubi to co zna. Nie eksperymentuję w kuchni zbyt często.
3. Wyśmienitych potraw jest cała masa. Ja się specjalizuję w tych szybkich i prostych jednocześnie. One też potrafią być smaczne.
4. Forma tego bloga nie jest klasyczna, bo jak na blog kulinarny, przepisy zdarzają się tu dość rzadko
( "rz"- dzięki Kasiu :) )
Bardziej pokazuję co ugotowałam czy upiekłam, żeby pobudzić wasze kubki smakowe i zachęcić do pichcenia. Dużym problemem jest też to, ze większość produktów odmierzam na oko i trudno mi przypomnieć sobie ile dokładnie czegoś tam dodałam, ale myślę, że w razie potrzeby zawsze mogę jakiś matematyczny przepis sklecić
... i tu płynnie przechodzimy do punktu
5. Nie chcę żeby to był taki klasyczny "przepiśnik", bo tego typu stron jest tak wiele - sama z nich często korzystam , i są one tak misternie dopracowane, że nie podejmuję się stania w szeregu obok. Zupełnie uczciwie i bez kokieterii muszę przyznać, że brak mi solidności, i staranności i chyba determinacji.
Ja tylko chcę sobie pisać. I chyba nawet nie zawsze o jedzeniu...
Bardzo ale to bardzo proszę o sugestie wszelakie. I nawet chyba nie o te, typu: "Super, super!"
Chętnie usłyszę co w tej formule wam przeszkadza, a czego w waszym odczuciu za mało.
A, i gdyby znalazł się jakiś specjalista od przecinków... Rzucam nimi obficie, ale w poczuciu, że poza wszelkimi normami. (Dlaczego edytory tekstu nie panują nad przecinkami?!)
I bardzo miło mi będzie, kiedy przeczytam, że pojawił się nowy czytelnik. Choć właściwie, po tej półtorarocznej przerwie, każdy będzie nowy :)
Żeby osłodzić wam ten męczący monolog o niczym, bardzo proszę:
Naleśniki z twarożkiem i truskawkami |
Niby nic, banał, a dzieci kochają mnie jakby bardziej :)
Nie muszą być bombą kaloryczną. Do ciasta dodaję odrobinę otrębów, a zamiast mleka jest woda.
Twarożek słodziłam ksylitolem, którym staram się słodzić napoje czy dania na słodko, moim dzieciom.
Sama używam zwykłego słodzika na bazie sacharyny, co jak straszy mnie starsza siostra, kiedyś mnie zabije.
Truskawki nie nasze, więc ciągle za mało pachnące, ale już niedługo...
I najlepsze na koniec!
Naleśniki udekorowane są czekoladą bez cukru, słodzoną stewią :)
Kupiłam ją w Biedronce, w ramach jakiegoś konkursu. Paragon zgubiłam, więc z konkursu nici, a czekolada została :)
Stewia ma dla mnie zbyt orzeźwiający, jakby ziołowy posmak. Przez to nie nadaje się do słodzenia kawy. Już bardziej do herbaty.
Czuć, że "na milion procent udawany"- powiedział kiedyś Tymek o św.Mikołaju w szkole. Rozumiem teraz co miał na myśli. Ta czekolada też jakby udawana.
Ale do deseru się nadała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz