Kolejna wariacja na temat drożdżowych bułeczek. Tym razem w wersji "nie mam żadnych owoców bo nie chciało mi się iść do Biedronki" - bułeczki z cynamonem.
Cynamon uwielbiam, mąż nie bardzo, znakiem tego nie będę musiała się dzielić.
Filozofii nie ma w tym wielkiej. Wałkuję drożdżowe ciasto i smaruję rozpuszczonym ciepłym masłem wymieszanym z cukrem i cynamonem. Posypuję rodzynkami przelanymi wrzątkiem (oczywiście muszą chwilę wystygnąć).
Zwijamy ciasto jak roladkę, kroimy na grube plastry i ot - bułeczki.
Posypuję jeszcze kruszonką, mam wtedy pewność, że i moje dziecko coś z tego skubnie.
A białkiem nie smaruję bo ja wolę mniej wypieczony koloryt.
Jestem chora kiedy nie mam czegoś do kawy. Robię więc zwykle podwójną ilość bułeczek i kiedy tylko wystygną mrożę je w woreczkach. Na kilka dni "coś do kawy" mam z głowy.
Może nie widać tego na zdjęciach ale ciasto wyszło wyjątkowo żółciutkie, choć na kilogram mąki dałam tylko 3 żółtka.
Teraz chyba mlecz kwitnie, może kury się go najadły stąd ten pigment.
Bo w jajka zaopatruje nas babcia Bożenka, która jeździ po wioskach w poszukiwaniu jajek :-)